wtorek, 28 listopada 2017

Ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz

M.:
Źródło: wydawnictwoliterackie.pl

Słowa babci M., która powtarzała mi to od momentu rozpoczęcia edukacji przedszkolnej i mantrowała to przy okazji każdej wizyty u niej aż do ukończenia przez mnie studiów. Wzięłam sobie to do serca i zawsze (bardzo) dobrze się uczyłam. Lubiłam to. Gdy miałam z czymś problem, np. z chemii, to moim nadrzędnym celem stawało się zdobycie brakującej wiedzy i siedziałam nad książkami, gdy znajomi socjalizowali się przy piwku w knajpie. Duma mnie rozpierała, gdy opanowałam materiał i udało mi się zdobyć czwórkę na koniec semestru. I co? Ano jajeczko. Niczego już nie pamiętam z chemii, oprócz tego, ze H20 to woda. Nie mogę sobie nawet przypomnieć co było tą chemiczną zagwozdką, której nauczenie się sprawiło mi tyle radości.

Jako mentalny kujon byłam uwielbiana przez nauczycieli (i kumpli z klasy, którym dawałam odpisać zadanie). Nieskromnie uważam, że takie osoby jak ja przywracały nauczycielom poczucie sensu i dawały im spełnienie zawodowe.

A teraz sama pracuję w szkole... I codziennie ledwo wygrzebuję się spod wyrzutów sumienia, że uczę dzieci rzeczy, których podobnie jak ja w większości zapomną, bo będą im zupełnie nieprzydatne życiowo. Że system wymusza na mnie uczenie pierdół, w dodatku w sposób oderwany od rzeczywistości. Ale w sumie każdy cienias tłumaczy się siłą wyższą (Bóg tak chciał, rząd tak chciał, mama tak chciała itp.).

Aktualnie jestem po lekturze książki Timothy'ego D. Walkera "Fińskie dzieci uczą się najlepiej". Muszę przyznać, że trochę poukładała mi w głowie. Heh, pewne kwestie należy sobie odświeżać co jakiś czas.

Autor opisuje swoje wrażenia z pracy w fińskim systemie oświaty; porównuje go też z systemem amerykańskim. Myślę, że był nieco zszokowany różnicami i to właśnie to było bodźcem skłaniającym go do napisania książki. W tej kompanii polski system oświaty nie wypada najgorzej – mamy przynajmniej przerwy dostosowane do dzieci (w Finlandii każda lekcja trwa 45 minut, a przerwa 15). Niemożliwością jest przenieś fińską organizację oświaty na grunt polski - za duże są różnice kulturowe i systemowe. Niemniej, książka zawiera kilka cennych wskazówek, jak ulepszyć swoją pracę, aby czerpać z niej satysfakcję i sprawić, by uczone przez nas dzieci były mądrzejsze i szczęśliwsze.

Zatem, natchniona lekturą niczym Mojżesz na górze Synaj, stworzyłam Dekalog Nauczyciela wraz z objaśnieniami. Daję Ci go ja, Marta, która wywiodła Cię z wypalenia zawodowego i szkoły niewoli.

1. Nie będziesz miał złego samopoczucia.

Tak, zadbaj o samopoczucie swoje i uczniów. Co do siebie, to patrz: przykazanie 5. Co do uczniów – witaj się z nimi indywidualnie, żeby czuli, że nie stanowią dla ciebie tylko jednolitej masy uczniowskiej. Zapytaj o indywidualne zainteresowania, o to, co słychać w domu czy na treninigu. Otwórz okna, przewietrz salę – i tobie i uczniom będzie się lepiej pracować. Rób przerwy śródlekcyjne, gdy zauważasz spadek koncentracji. Wystarczy kilka razy podskoczyć, zrobić 4 przysiady i krew szybciej krąży, a mózg działa na szybszych obrotach. Ideałem byłoby, gdyby dzieciaki mogły wychodzić na przerwach na dwór. U mnie w szkole klasy I-III nie mogą same wychodzić, więc na przerwach trwających 15 i 20 minut ubieram kurtkę i wychodzę razem z nimi. Oczywiście, jeśli nie mam wtedy dyżuru. Niektóre dzieci wychodzą tylko po to, aby sobie postać – zawsze to jakaś korzyść, bo nawdychają się świeżego powietrza, ale ja zachęcam ich do biegania – bawią się w berka czy murarza, rozładują trochę skumulowanej w trakcie lekcji energii i potrafią się lepiej skoncentrować na kolejnych zajęciach.
Jeśli nie musisz – nie zadawaj zadania domowego. Sobie oszczędzisz czas, który poświęciłbyś na sprawdzanie, a uczniowie wypoczęci lepiej będą pracować na lekcji. Chyba że rodzice przemielą ich przez milion zajęć pozalekcyjnych... Ale na to już nie masz wpływu.
2. Nie będziesz się cieszył na daremno.

Radość nigdy nie jest nadaremna. Gdy już nie możesz wytrzymać i czujesz, że zaraz wybuchniesz, bo: "Proszę pani, a on mówi na mnie grubas", "Bo on powiedział, że wyglądam jak parówka", "Bo mnie popchnąłeś", "No bo ty zrobiłeś mi wślizg" – roześmiej się! Obróć to w żart. Śmiech rozluźni ciebie i uczniów.
Autor książki propaguje coś na kształt "radosnego programu nauczania", tak aby każdej czynności w szkole towarzyszyła radość – dzięki temu wszyscy są zrelaksowani i lepiej pracują. Co szkodzi spróbować?
3. Pamiętaj, abyś dzień wolny święcił. I przerwę też.

Ano tak. Jeśli ktoś, podobnie jak ja, ma naturę pracoholika i uważa, że zarwane noce poświęcone na przygotowanie super lekcji przyniosą efekty to jest w błędzie. Po kilku takich nocach nerwowość jest odwrotnie proporcjonalna do cierpliwości, a ty rzucasz się na kawę jak zombie na mózg. O wiele sensowniejszy jest wypoczynek. Dzięki regeneracji możesz część swojej pozytywnej energii przekazać dzieciom podczas procesu nauczania. To zdecydowanie lepsze niż dzielić się z nimi rozdrażnieniem i złością. Na przerwie też się rozerwij, pośmiej, pogadaj z innym nauczycielem o pierdołach. Nie możesz, bo masz dyżur na korytarzu? Pożartuj z dzieciakami; a jeśli nie możesz na nie chwilowo patrzeć, to spójrz na chwilę za okno. Wniosek – odpoczywaj, a zamiast opracowywać kolejną kartę pracy zjedz ciastko, pobiegaj czy powyginaj się na jodze.

4. Czcij sam siebie.

Ha, to coś, co uświadomiłam sobie po 3 latach pracy. Nie ma co nadskakiwać rodzicom (a jest to nagiminna przypadłość współczesnego nauczycielstwa). W szkole ty jesteś ekspertem i rodzice nie mogą się wtrącać do procesu nauczania. Uwaga! Jest też druga strona - oni zaś są ekspertami w domu, więc ty nie wcinaj się w proces wychowania. Wiadomo, nie chodzi tu o wzajemne odcięcie się od siebie, ale utrzymanie zdrowej relacji, opartej na wzajemym szacunku i zaufaniu.

5. Nie zabijaj (kreatywności swojej i cudzej).

Nie daj się kolejnym kartom na superkidzie. Czasem dobrze jest dać dzieciom zadanie i pozostawić im wolną drogę do jego realizacji. Przykładowo podczas omawiania lektur. Osobiście nie mam jakichś rewelacyjnych pomysłów na realizację lektur, więc np. daję im kilka wytycznych, które mają znaleźć się w lapbooku, a potem patrzę, jak pracują w grupach, dyskutują o książce, sprawdzają wzajemnie znajomość tekstu. To czasem jest naprawdę inspirujące, ponieważ dzieci realizują zadanie w sposób, na który w życiu bym nie wpadła.
Autor "Fińskich dzieci..." proponuje również otwarte sprawdziany, gdzie uczniowie muszą wykazać się zdobytą wiedzą w sposób, który wymaga od nich myślenia, a nie biernego odtworzenia poznanych wiadomości.

6. Cudzołóż, a raczej cudzobiurkuj.

Pamiętaj, że w szkole nie jesteś sam. Masz dookoła siebie mnóstwo innych nauczycieli, z których doświadczenia możesz korzystać. Odwiedzaj ich w klasie, gdy prowadzą lekcje – zawsze możesz coś podpatrzeć, np. sposoby na radzenie sobie z dyscypliną czy ciekawą metodę pracy. W razie problemów z uczniami, dziel się tym z innymi – wyrzucisz z siebie złe emocje, a spojrzenie osoby postronnej może odmienić Twój punkt widzenia.
Walker sugeruje wręcz, by stworzyć pewnego rodzaju zespoły, podczas których 2 razy w roku możesz opowiedzieć o swoich wątpliwościach. Wtedy odpowiedzialność rozkłada się na więcej osób i od razu jest łatwiej. Zachęca on również do współpracy – zaproś nauczyciela, którylubi podróżować, aby opowiedział o kraju, który omawiasz itd. Kolokwialnie mówiąc – w kupie siła!

7. Nie nadużywaj nowych technologii.

Polskie szkoły raczej nie cierpią na nadmiar technologicznych nowinek... To i nie będzie trudno przestrzegać tego przykazania. Walker stwierdza, że w fińskich szkołach nie przywiązuje się dużej uwagi do korzystania z technologii, dzięki czemu można się bardziej skupić na nauce. Nie oznacza to, że powinniśmy wrócić do dłucików i glinanych tabliczek. Po prostu technologia ma pomóc w nauce, a nie występować w roli głównej na lekcjach. Może ułatwić pracę, uatrakcyjnić omawiany temat, ale "jeśli chcemy uczyć z myślą o umiejętnościach, to niech technologia służy nam jako narzędzie".

8. Nie rzucaj pochwał na wiatr.

Nie przyklaskuj każdej czynności dobrze wykonanej przez ucznia. Ograniczając pochwały, koncentrujesz się na przedstawieniu konkretnych wskazówek. Aby uczeń mógł pójść do przodu, należy mu pokazać słaby punkt oraz sposób jego pokonania. Dobry trener pomaga w tym uczniowi. Pozwól mu działać, niech wcieli w życie motto: "nauka poprzez działanie".

9. Nie pożądaj klasy bliźniego swego.

Czerp inspiracje od innych, ale nie porównuj się z nimi – każdy z nas jest indywidualnością i jest dobry w czymś innym. Nie zazdrość koleżance, że zrobiła świetne prace plastyczne ze swoją klasą i na siłę nie szukaj godzinami inspiracji na inną pracę plastyczną na pintereście. Takie podejście pogłębia frustrację i obniża samoocenę. Ty jesteś dobry w czymś innym i spełniaj się w tym!

10. Ani żadnej rzeczy, która jego jest.

Nie podpierniczaj komuś kawy z pokoju nauczycielskiego :)

Amen.

piątek, 25 marca 2016

Puk, puk! Tu Pik-Pok.

M.:
No tak, matki Polki feministki (czyt. Współautorki bloga), zarobione po łokcie, nie mają czasu na publikacje swych recenzji… Za to ja, jako niewiasta bezdzietna i niezamężna, nie mam słów na swą obronę. Ujma spowiła całą mą osobę oślepiającą purpurą… Blogowe dziecko zaniedbane… Czas coś z tym zrobić, bo założą nam niebieską kartę.
Źródło: lubimyczytać.pl

Ano, temat dzieci nie jest mi obcy ze względu na konotacje zawodowe i właśnie dzięki pracy zarobkowej spotkałam się z Pik-Pokiem i jego przygodami w książce Adama Bahdaja. Rewelacja na patyku! Pingwin z Wysp Śniegowych Burz opętany żądzą powąchania fiołków porzuca swoje nudne pingwinie życie i wyrusza srebrnym ptakiem  metalu na poszukiwanie przygód :) I znajduje je – wącha fiołki, wcina puszkę sardynek, przechodzi operację żołądka, gubi się, trafia w niewolę do rudego rybaka (no tak, rude fałszywe i niedobre!), poznaje okrutny kapitalistyczny system, w którym reklama jest dźwignią handlu, na końcu zostaje bohaterem zoo z pierwszych stron gazet. Swoim niezwykle przyjemnym sposobem bycia pobija serce Kasi, zapominalskiej kaczki Kwi-Kwe, foki Agaty z wadą wymowy i wielu innych postaci. To trzeba przyznać – Pik-Pok, jak przystało na mężczyznę we fraku, posiada maniery godne angielskiego gentelmana. Opanowany w każdej sytuacji, honorowy i odważny (brakuje mu tylko białego rumaka;) 

Przygody Pik-Poka są ciekawe i tryskają humorem; każda z postaci przedstawiona jest w charakterystyczny sposób, dzięki czemu podczas głośnego czytania można „wczuć się” w bohaterów – a potem tylko pilnować, by nie pęknąć ze śmiechu. Moje klasowe dzieciaki rechotały co chwilę, a już w rozdziale, w którym Pik-Pok i Kwi-Kwe snuli małżeńskie rozmyślania, to była prawdziwa karuzela śmiechu :)
 
„Mały pingwin Pik-Pok” to naprawdę wartościowa lektura dla dzieci szkolnych. W przeciwieństwie do np. „Plastusia”, którego dzisiejsze dzieci już nie rozumieją (weź czytaj i co chwilę tłumacz, co to kałamarz, po co bibułka do pióra  czy nożyk do strugania kredek!). Ksiązka Adama Bahdaja jest łatwa w odbiorze i ciekawa (jedna dziewczynka rozpłakała się, bo chciała „już dziś!” dowiedzieć się, czemu Pik-Poka bolał brzuch); historie, w które wplątał się pingwin mogą być dobrym wstępem do wychowawczych pogadanek. Rozdziały są krótkie, więc można traktowałam je jako przerywnik na lekcjach. Jednym słowem – polecam tego pingwina  z głębi mojego ludzkiego serca!

poniedziałek, 8 lutego 2016

Kobieta z supermocą?




M.:
Źródło: lubimyczytać.pl
Black Widow? Nie. Wonder Woman? Też nie. Storm? Nie - eee. Catwomen? Niet. Batwomen? Niet.

MAMA. A dokładnie "Nasza mama czarodziejka" Joanny Papuzińskiej.

Książka - składająca się z kilku opowieści, których główną bohaterką jest mama, zwyczajnie wyglądająca, ale potrafiąca zdziałać cuda - jest zaiste wspaniała! Napisana z polotem i poczuciem humoru, rozpalająca wyobraźnię dzieci i dowartościowująca matki. W historiach tych mama nie rozkłada bezradnie rąk w odpowiedzi na pytania dzieci, nie wymiguje się brakiem czasu, nie lekceważy ich próśb. O nie! Ona jest mitologicznym herosem w staniku! Bez zwłoki reaguje i wymyśla niezwykłe sposoby rozwiązywania problemu. Daje dzieciom wsparcie i poczucie bezpieczeństwa.

Rewelacyjna książka dla dzieci i mam, dzięki której te drugie mogą przypomnieć sobie, że ich rola w życiu dziecka nie sprowadza się jedynie do zapewnienia paszy i czystości; że dla swojego dziecka są bohaterem i wzorem. Z kolei dzieci utwierdzają się w przekonaniu, że ich mama to najlepsza mama na świecie.

P.S. Emi, obowiązkowa lektura! :) Z Ciebie to prawdziwa czarodziejka... Tipi i te sprawy... ;)



Bardzo elementarny "Elementarz stylu"


M.:

Najwidoczniej nazwa zobowiązuje.
Źródło: allegro.pl

Sama nie kupiłabym sobie tej książki, ale że był to prezent gwiazdkowy – moje krótkowzroczne oczy nie pogardziły lekturą.

„Elementarz stylu” Katarzyny Tusk faktycznie jest elementarzem – zawiera jedynie najbardziej podstawową wiedzę, niezbędną modowym/stylowym analfabetom. Srogi był to zawód... Jako sporadyczna bywalczyni bloga Katarzyny, byłam przekonana, że dzierżę w dłoniach kobiecy odpowiednik „Rzeczowo o modzie męskiej” Michała Kędziory (znanego jako Mr Vintage) - tak! Nareszcie ratunek od wrodzonego bezguścia i niechęci do łażenia po sklepach! Dowiem się co i jak, kupię co trzeba i będę piękna!

Niestety... "Elementarz stylu" to nie jest kobieca wersja książki Mr Vintage. Brak w niej konkretnych porad, jakie są w tej drugiej - z jakich materiałów powinno się kupować dane elementy odzieży, na co zwracać uwagę podczas zakupów, jak dobrać fasony do sylwetki itp. Za to pełna jest zdjęć autorki, nota bene w ładnych stylizacjach, ale zdjęcia te widziałam wcześniej na blogu... Zdjęcia te mieszają się z krótkimi opowieściami z życia… autorki. Niektóre z nich również można było przeczytać we wpisach internetowych. Za mało tekstu, konkretnego tekstu! Książka bardziej przypomina pamiętnik niż poradnik dotyczący stylu.

Jest to książka przyjemna. Łatwo i szybko się ją czyta - tak samo łatwo i szybko się o niej zapomina. 


sobota, 23 stycznia 2016

Cztery pory roku bez słów

Źródło: nieprzeczytane.pl
Hania od małego ma kontakt z książkami. Właściwie to od brzucha (w końcu matka książkoholiczka wspierała na nim te tomiszcza przez 9 miesięcy). I tak nasza kolekcja książek dostosowanych do jej wieku (i nie tylko) się powiększa. 
Dzisiaj napiszę Wam o książce, w której nie znajdziecie słów. Są za to ilustracje. Proste ilustracje, które zapraszają do tworzenia niezwykłych historii. Historii przeplatanych przez wszystkie pory roku. "1001 drobiazgów. Wiosna, lato, jesień, zima", bo tu o niej mowa, jest książką dla tych najmniejszych jak i starszych dzieci. Hania na razie odkrywa obrazy - interesują ją postacie, drzewa, pojedyncze elementy. Ja nie mogę się doczekać, gdy będzie układała coraz to ciekawsze historie :-)
Książa ma spore rozmiary, kartki są sztywne (choć mogą być narażone na ząbkujące szkraby i może dlatego rogi książki są zaokrąglone). Mamy kilka książek opartych na samych ilustracjach (seria Mamoko, "Na ulicy Czereśniowej"), ale to właśnie ta najbardziej przekonuje moją 15-miesięczną Hankę. Książkę kupiłyśmy TU.

czwartek, 7 stycznia 2016

Wielkie odkurzanie

E:

Nowy Rok niesie ze sobą nowe postanowienie. Zaczynamy wielkie odkurzanie bloga!
W życiu każdej z nas zaszły wielkie zmiany. Przed Martą organizacja wesela, przede mną codzienne wyzwania z małą Hanką przy boku (tak, tak - zostałam mamą ponad rok temu). Tematy poruszane na blogu będą odzwierciedleniem naszych dni. Będzie więcej książek (również tych dla dzieci), więcej kawy, przepisów i pomysłów związanych z szkolnymi ławkami (zawód zobowiązuje). Trzymajcie kciuki!
Ahoj!
Załoga MiedzyPolkami

środa, 20 maja 2015

PKP - Pies Kochający Pociągi





M.: 
Źródło: empik.pl

I wszyscy wiedzą, o co chodzi  – o „Psa, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego. Gdyby Lampo był polskim Reksiem, to ta książka by nie powstała. Nawet najmądrzejszy pies nie ogarnąłby ciągle zmieniającego się rozkładu jazdy pociągów i immanentnych spóźnień. Cóż zrobić… Cytując klasyka – taki mamy klimat w Polskich Kolejach Państwowych.


Po wielu, wielu latach (ilu dokładnie, to nawet najstarsi górale nie pamiętają) ponownie sięgnęłam po tę książkę, a stało się za sprawą moich młodszych znajomych. I znów się zachwyciłam! Lampo, pies wagabunda, to główny bohater opowieści. Posiada przedziwną jak na psa pasję podróżowania koleją (u Polaków ta pasja mogłaby by nazwana chorobą psychiczną;), którą jest w stanie realizować dzięki intuicji wsiadania do odpowiednich pociągów. Jest to historia jakiej nie powstydziłby się naczelny romantyk Goethe, bo główny bohater charakteryzuje się na wskroś romantycznym wewnętrznym rozdarciem – między potrzebą włóczenia się po Włoszech a miłością do właścicieli. Historia krótka, ale pełna tajemnic  - skąd Lampo się wziął? Dlaczego tak podróżuje? Skąd wie, do jakiego pociągu wsiąść? Ta niejasności to wspaniały pomysł, rozbudzający ciekawość i kreatywność dzieci, poszukujących na nie odpowiedzi. A finał… Finał zapada w pamięć, obezwładnia serce i wypełnia oczy łzami. Pamiętam, że gdy czytałam tę książkę jako dziecko, płakałam z godzinę. I nawet teraz, na stare lata, oczy mnie zaszczypały, a z piersi wydarło się pełne smutku westchnienie.


Takie książki czytajcie,  dziatki moje!