niedziela, 20 stycznia 2013

Czarnoksiężnik z Archipelagu

P:

Niniejszym wprowadzam na salony tego bloga moją ulubioną literaturę, to znaczy - fantasy. Odkąd przeczytałam, mając lat 8-9, Siostrzeńca Czarodzieja, jedną z części Opowieści z Narni, nie rozstaję się z tym gatunkiem, a wręcz przeciwnie, pochłania mnie on coraz bardziej. Jako, że fantasy (nie mylić z fantastyką w całości), to mój ulubiony gatunek, należy go tu zainaugurować czymś klasycznym, wielkim - niekoniecznie objętościowo i bardzo dobrym. Choć zamierzam recenzować tu również słabe książki fantasy, to jednak zacząć wypadałoby czymś wspaniałym. Taki właśnie, w mojej opinii jest cykl Ziemomorze Ursuli Le Guin, amerykańskiej pisarki specjalizującej się w tej dziedzinie. Jest ona autorką wielu opowiadań, za które otrzymała bardzo wiele (mówiąc wprost-kilkadziesiąt) międzynarodowych nagród (wśród nich bardzo prestiżową Nagrodą Gandalfa, przyznawaną w latach 1974-1981 dla Wielkich Mistrzów. Warto przypomnieć, że w 1974 r. nagrodę tą otrzymał Tolkien, a Ursula Le Guin w 1979 r.)
Podobno najsłynniejszym cyklem napisanym przez amerykańską pisarkę jest właśnie Ziemiomorze. Składa się na nie pięć książek (właściwie sześć, ale Opowieści z Ziemiomorza są tylko opowiadaniami osadzonymi w tym samym świecie, nie związanymi fabularnie z pozostałymi częściami).
Wraz z Czarnoksiężnikiem z Archipelagu witam was w Ziemiomorzu. W świat ten, bardzo spójny (co w fantastyce jest bardzo istotne), wprowadza nas główny bohater - Krogulec. Młody chłopak, syn kowala, odkrywa przypadkiem, że wypowiadane słowa mają w sobie moc... Nie wszystkie słowa, ale te, które usłyszał od ciotki, wioskowej czarownicy, właściwie nikogo ważnego w społeczności, a już na pewno nikogo w hierarchii ludzi obdarzonych mocą. Ciotka jednak wprowadza go w świat magii. A magia ta to słowa-prawdziwe imiona rzeczy. Prawdziwe to znaczy słowa pradawnej mowy, zapomnianej przez wszystkich, mowy, którą władają smoki. Każda rzecz, każde miejsce, zwierzę, a także każdy człowiek ma swoje prawdziwe imię. Poznawszy je, człowiek uzyskuje władzę nad tym, którego imię poznał. W miarę gdy chłopiec poznaje prawdziwe imiona rzeczy (kilkunastu zaledwie, bo ile słów z pradawnej mowy mogła znać wioskowa czarownica?), staje się coraz bardziej pewny siebie i rośnie w dumę. Pewnego dnia, na skutek okoliczności, których nie wyjawię, by nie odbierać przyjemności czytania, Krogulcem zainteresował się wielki mag Ogion i zabiera chłopca do siebie, by stał się jego uczniem. Nauka ta jednak nie interesuje porywczego chłopaka, który jak najszybciej chce nauczyć się wielkich czarów, zamiast nabywania pod okiem Ogiona - wielkiej mądrości. Wybiera on naukę na wyspie Roke, gdzie Mistrzowie prowadzą szkołę dla młodych czarodziei. Brzmi znajomo? Komuś stanął przed oczami Harry Potter? Łaskawie przypominam, że Ursula Le Guin napisała Czarnoksiężnika z Archipelagu w 1968 r., pierwsza książka przygód Harrego Pottera została wydana prawie 30 lat później, w 1997 r. Jeśli ktoś sugerował się czyimś pomysłem w pisaniu swojej powieści, to z pewnością nie była to pani Le Guin. 
Wrócmy do Krogulca. Staje on w końcu przed Arcymagiem Nemmerle w szkole Roke i podaje mu list polecający od Ogiona. Zawiera on zaledwie jedno zdanie: "Posyłam ci kogoś, kto będzie największym z czarowników gontyjskich, jeśli świst wiatru mówi prawdę". Krogulec istotnie jest niezwykle utalentowany, szybko czyni postępy i równie szybko rośnie w pychę. Doprowadza ona do uwolnienia wielkiego zła, gdyż każdy rzucony czar niesie za sobą konsekwencje, narusza równowagę świata. Wielkie zło, niesie wielkie konsekwencje. Młody czarodziej musi uciekać...
Czas przerwać opowiadanie fabuły. Czy powiedziałam za dużo? Nie, na pewno nie. Moje wprowadzenie w świat Ziemiomorza jest bardzo powierzchowne, natomiast książka jest bardzo głęboka. Nie da się jej czytać bez zastanowienia nad samym sobą, nad tym, jacy jesteśmy naprawdę z naszymi zaletami i wadami, nad tym, do czego dążymy i ile, czy też kogo jesteśmy w stanie dla tego poświęcić, nie oglądając się na konsekwencje. Ucieczka Krogulca i jego przemyślenia stawiają przed nami wiele ważnych pytań, nad którymi warto i trzeba się zastanowić.
Czarnoksiężnik... jest pierwszą z cyklu książką, a warto dodać, że za każdą z nich pisarka otrzymała nagrody. Jeśli nie przepadacie za fantastyką, czy też nie mieliście z nią wcześniej do czynienia, to zachęcam byście sięgnęli po Czarnoksiężnika z Archipelagu. Nie jest to jakieś czary-mary dla dzieci, czy jak mawia mój znajomy "takie tam bajdurzenie", ale głęboka analiza człowieka osadzona w pięknym świecie Ziemiomorza. Szczerze polecam czytelnikom w każdym wieku.

piątek, 11 stycznia 2013

Stanowczo, łagodnie, bez lęku

P:
Na temat asertywności w ostatnim dziesięcioleciu napisano już wiele. Książka, którą pragnę dziś polecić jest polskim opracowaniem tematu, napisanym przez panią Marię Król-Fijewską. Książka, to dużo powiedziane, jest to cieniutka książeczka, ledwie 70 stron.
Do jej przeczytania zachęciła mnie pani doradca zawodowy (doradczyni zawodowa?!) słowami "to książeczka o asertywności we właściwej postaci, zanim zrobiono z niej to, co zrobiono". Czyli tłumacząc na nasze: zanim promując asertywność posunięto się za daleko i wykreowano postawę egoistycznego chama, który nie liczy się z nikim, poza sobą. 
Jako motto autorka przywołuje prawa człowieka wg Herberta Fensterheima, doktora psychologii i psychiatrii na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Cornella: Masz prawo do wyrażania siebie, swoich opinii, potrzeb, uczuć tak długo, dopóki nie ranisz innych. Masz prawo do wyrażania siebie - nawet jeśli rani to kogoś innego - dopóki twoje intencje nie są agresywne. Masz prawo do przedstawiania innym swoich prośb - dopóki uznajesz, że oni mają prawo odmówić. Są sytuacje, w których kwestia praw poszczególnych osób nie jest jasna. Zawsze jednak masz prawo do przedyskutowania tej sytuacji z drugą osobą. Masz prawo do korzystania ze swoich praw. Prawda, że brzmi dobrze? Aż ma się ochotę wziąć głęboki oddech i powiedzieć: "Tak, właśnie jest, mam swoje prawa, nie chcę być ich pozbawiana, ani pozbawiać ich innych". Tylko skąd się bierze mobbing w pracy? Przymus w kontaktach ze znajomymi? Niechęć do spotkań z osobami silniejszymi charakterem? Czy też strach przed sytuacjami, w których czujemy się przyparci do muru i wykorzystani? Przecież zawsze możemy powiedzieć krótkie słowo "Nie". Każdy zapewne dobrze wie, że to nie jest takie proste.
Maria Król-Fijewska nie przekonuje, że to jest proste, ale że jest to możliwe pod pewnymi warunkami, których spełnienie wymaga od nas pracy. Nie katorżniczej, lecz regularnej i konsekwentnej. Książka dzieli się na 13 wykładów, co ciekawe, nie-rozdziałów, ale właśnie wykładów. Porusza w nich bardzo ważne tematy, począwszy od wewnętrznego dialogu, który nieustannie toczymy sami ze sobą, a który jest punktem wyjściowym dla naszego myślenia o sobie samym, naszych relacjach i lęku z nimi związanym, przez obronę własnych praw na gruncie poza sferą osobistą, czy podejmowaniu inicjatywy w kontaktach towarzyskich, reagowaniu na krytykę, czy wyrażaniu własnego gniewu i sprzeciwu, a na asertywności wobec samego siebie kończąc. Słowem każdy wykład podejmuje bardzo ważny temat. Czytając je miałam wrażenie, że autorka mówi do mnie i mówi o czymś, co jest jej dobrze znane. Książka pełna jest przykładów, czyta się więc ją "lekko i przyjemnie", a co istotne, przykłady te odnoszą się do polskich realiów, więc łatwo odnajdujemy w nich siebie.  Warto dodać, że Maria Król-Fijewska jest
czynnym psychoterapeutą oraz autorką pierwszego polskiego podręcznika na temat asertywności, co oczywiście dodaje wiarygodności jej pracom. 
Osobiście nie lubię wszelkich psychologicznych, czy psychologizujących poradników, jednak książkę pani Król-Fijewskiej stanowczo, łagodnie i bez lęku polecam każdemu.