sobota, 28 lutego 2015

Co za czasy! Książka w pudełku!


M.:

Źródło: Amazon
Chyba mam dni płodne. Kolejny post. Jednak tym razem nie będzie o książkach, a o technologiach – czytnikach.

Przyznam szczerze, że nigdy się nimi nie interesowałam, bo ode mnie technika ucieka w popłochu, baterie dostają nóg, a kable skrętu swych miedzianych wnętrzności. Jednakże za sprawą Aniołów W Adidasach taki czytnik Kindle, chcąc nie chcąc, trafił w moje ręce.
I pokochałam go miłością straszliwą! Zaborczą, bo sztyletami spojrzeń przebijam każdego, kto na niego spojrzy; miłością przeklętą, bo każdy, komu przejdzie przez myśl, żeby go pożyczyć, język drętwieje, a usta zarastają. Przyznaję, oszalałam na jego punkcie! Podać powody? 

Proszę bardzo:
- jest leciutki, mogę zabrać wszędzie – precz z dźwiganiem tobołów!
- mam dostęp do nieograniczonej ilości książek – czytam nowsze książki, które dopiero co się ukazały; CZYTAM WIĘCEJ! CZYTAM WSZYSTKO!
- ponieważ ilość dioptrii, które posiadam jest tylko czterokrotnie mniejsza niż moja masa ciała – nie męczę oczu. W każdej chwili mogę zmienić wielkość czcionki, aby moje upośledzone oczęta nadal cieszyły się lekturą;
- mogę się uczyć języka obcego – czytam sobie książkę po angielsku, a gdy nie rozumiem jakiegoś słowa, podglądam definicję we wbudowanym słowniku.

Wiem, wiem… Czytnik nie pachnie. Nie posiada ręcznie napisanych notatek. Ale i tak go uwielbiam! To kolejna rzecz na mojej prywatnej liście Najgenialniejszych Rzeczy Stworzonych Przez Człowieka.

Wielki come back i to po angielsku

M.:

Ta-daam! Oto ja, jedna z trzech milczących autorek tego bloga! Któż wie, nasi liczni czytelnicy, może pozostałe dwie niewdzięcznice również wezmą się w garść? Podzielą się refleksjami powstałymi w skutek aktu czytania zamiast lubieżnie i chytrze zatrzymywać je jedynie dla siebie?
 
Źródło: Wikipedia
Moja skromna osoba chciałaby Wam przedstawić książkę znaną najprawdopodobniej ze względu na film o tym samym tytule – „Boy in striped pyjamas”. W ramach samodoskonalenia sięgnęłam po tę książkę napisaną w języku angielskim. Jakże miłe było moje zaskoczenie, gdy po pierwszych rozdziałach zorientowałam się, iż nie muszę sięgać do słownika! 

Historia dzieje się w trakcie II wojny światowej i  opowiada o chłopcu, który musiał wraz z całą rodziną przenieść z Berlina do nowej miejscowości ze względu na pracę ojca. Tam, nie mając nikogo do zabawy, wzorem bohaterów z książek przygodowych, zaczyna „odkrywać”. A pierwszą rzeczą, jaką odkrył, jest płot, odgradzający go od chat i mieszkających tam ludzi. Ludzi o dziwnym guście, bo nieustannie chodzących w pasiastych piżamach. A jeden z „pasiaków” zostaje jego najlepszym przyjacielem.

Powieść jest napisana bardzo prostym językiem, autor często stosuje powtórzenia całych zdań, dzięki czemu odnosi się wrażenie, że pisał to dziesięcioletni chłopiec. Bardzo podobały mi się pewne niedopowiedzenia słowne, jak np. nazwa miejscowości, do której musiał się przenieść główny bohater, Bruno – „Out-with”. Siostra go kilkukrotnie poprawiała, ale autor nie napisał bezpośrednio, że chodzi o „Auschwitz”. Ta prostota prawdopodobnie raziłaby mnie po oczach, gdybym czytała tę książkę po polsku, a tak znacznie ułatwiła mi lekturę i sprawiła, że nie była ona męczarnią. 

Polecam tę książkę:
- w języku polskim – 13-15latkom
- w języku angielskim – osobom na poziomie B2.

Choć tak naprawdę chyba wszystkim… Nie wiem, czy też tak macie, że po przeczytaniu książki o tematyce wojennej czujecie ulgę, że urodziliście się w lepszych czasach. Wdzięczność za to, co posiadacie. I stajecie się bardziej wrażliwi na drugiego człowieka. A tego nigdy nie będzie za dużo.