P:
![]() |
źródło: merlin.pl |
Wciąż pamiętam ów świt, gdy ojciec po raz
pierwszy wziął mnie ze sobą w miejsce zwane Cmentarzem Zapomnianych Książek.
Szliśmy ulicami Barcelony (...). -
Danielu, to, co dzisiaj zobaczysz, masz zachować wyłącznie dla siebie -
ostrzegł mnie ojciec. - Nikomu ani słowa. Nikomu. Nawet twojemu przyjacielowi
Tomasowi. - Nawet mamie? - spytałem cichutko. Ojciec westchnął, ukryty za tym
swoim smutnym uśmiechem, który jak cień towarzyszył mu nieodłącznie przez całe
życie. - Nie, oczywiście, że nie - odparł, spuszczając głowę. - Przed nią nie
mamy tajemnic. Mamie możesz mówić wszystko.
Powszechnie znana jest prawda, że aby
zacząć czytać książkę, musi ona nas uwieść pierwszą stroną. Niektórzy
radykaliści mówią nawet
o pierwszym zdaniu. Ja nie jestem tak
wymagająca, mnie musi zainteresować pierwsza strona. Gdy przeczytałam więc
pierwszy dialog o "Cmentarzu Zapomnianych Książek" (z chęcią byłabym
grabarzem, stróżem, dozorcą, kimkolwiek! w takim miejscu) i oczywistość tego,
że przed mamą nie ma się tajemnic, już byłam oczarowana i z chęcią
kontynuowałam romans z Cieniem wiatru. Romans, jak to romans,
pełen jest namiętności, wzlotów, "achów", niecierpliwości,
zdenerwowania, czasem krzyków, odrzucenia i z powrotem namiętności, wzlotów...
Zanim przejdę do rzeczonych namiętności, opiszę pokrótce fabułę, w końcu
ona jest w książce najważniejsza.
Głównym bohaterem jest... i tu problem,
kto?
1) Daniel - ów młody chłopak, którego
ojciec prowadzi na wspomniany Cmentarz, by tam wybrał sobie jedną książkę,
którą "adoptuje". Książka ta, to tytułowy Cień wiatru, której
treścią Daniel jest zachwycony i właśnie-oczarowany. Wkrótce w życiu chłopca
zaczynają się dziać różne dziwne i straszne rzeczy. Pojawia się przerażająca
postać poparzonego, ze zniekształconą, spaloną twarzą człowieka, który chce
wejść w posiadanie nowego nabytku Daniela, czy to przez kupno, czy później -
przez groźby... Zaintrygowany tym chłopak, chce się dowiedzieć dlaczego ta
"zapomniana książka" budzi tyle emocji wśród antykwariuszy i
tajemniczego człowieka oraz przede wszystkim pragnie się dowiedzieć, co się
stało z jej autorem. Gdy tylko zaczyna swoje śledztwo okazuje się, że otwiera
przysłowiową puszkę Pandory. Trup ściele się gęsto, chciałoby się powiedzieć.
Może nie szczególnie gęsto, ale szczególnie nieprzyjemnie, niemniej jednak -
ściele się.
2) Julian Carax - autor Cienia
wiatru. Ten, którego ślady w Barcelonie próbuje odnaleźć Daniel, a
którego z nieznanych nam, do pewnego momentu przyczyn, poszukuje także
sadystyczny inspektor Fumero z wyraźnie złymi zamiarami. Z każdą stroną
dowiadujemy się czegoś nowego o Julianie, nie zawsze prawdziwego, ale często
zaskakującego. Dowiadujemy się wiele o jego dzieciństwie, burzliwej młodości i
wielkiej miłości, która była jego przekleństwem (tu prosi się o zdanie jak z reklamy:
dlaczego przekleństwem? Dowiedz się już teraz kupując książkę na stronie www...
:). Losy Juliana i Daniela splatają się ze sobą tak bardzo, że już nie sposób
powiedzieć, kto jest głównym bohaterem książki, niemniej jednak losy te są
tragiczne aż do wielkiego finału ( i tu znów: dowiedz się już teraz... :)
3) Hmmm... jako głównego bohatera
określiłabym tu jeszcze Barcelonę. Drugie zdanie książki: Szliśmy
ulicami Barcelony, jest wytyczną całej książki. Wszyscy bohaterowie, ci
główni i ci pomniejsi, przemierzają ulice miasta wzdłuż i wszerz, a Carlos Ruiz
Zafon opisuje je w mistrzowski sposób. Przypuszczam, że książka ta, dla tych
którzy odwiedzili hiszpańskie miasto, będzie niemałą przyjemnością, podróżą po
znanych sobie miejscach, tak szczegółowo opisanych, że z pewnością odnajdą tam
też swoje wspomnienia.
Wracając do mojego romansu. Zafon jest
niewątpliwie mistrzem słowa. Wielu autorów zapomina o tym, że fabuła, choć jest
najważniejsza, to jednak nie wszystko. Trzeba ją jeszcze ubrać w słowa.
Naprawdę wiele książek odłożyłam, nie doczytawszy do końca, ze względu na
karygodny (tylko jak ich ukarać?) styl. Niestety, najczęściej byli to autorzy
amerykańscy, ale nie jest to reguła rzecz jasna. Ale tak, odeszłam od tematu,
Zafon! Czytanie zdań, które wyszły spod jego pióra, to czysta przyjemność. Gdy
męczyła mnie już sama książka (naprawdę długo ją czytałam, nie mogąc zmęczyć) i
miałam pokusę odłożenia jej na półkę, gdzie pewnie by się tylko kurzyła, chęć
przeczytania pięknych zdań zwalczała pokusę. Owe piękności to nie perełki w tej
książce, a standard. Może coś zacytuję, by nie być gołosłowną. Wyrastałem
pośród książek, zaprzyjaźniając się z niewidzialnymi postaciami żyjącymi na
rozsypujących się w proch stronach, których kolor mam do tej pory na palcach
(...). Przyjemność czytania, przekraczania tych drzwi, jakie otwierają ci się w
duszy, całkowitego poddania się wyobraźni, pięknu i tajemnicy fikcji i języka,
wszystko to było mi dotąd nieznane i obce. Czyż te zdania nie są
piękne? Rzecz jasna to pytanie retoryczne, bo piękne one są nad wyraz. Jednak,
by co poniektórym nie wydawało się, że jest to babska powieść i to powieść
pisana "natchnionym bełkotem", zacytuję mojego ulubionego bohatera
tejże powieści, noszącego wdzięczne nazwisko Fermin Romero de Torres, a
posługującego się stylem, jakiego każdy wytrawny donżuan, bądź też oszust, czy
szpieg mógłby mu szczerze pozazdrościć. A to wszystko jeszcze okraszone sporą
dawką humoru: Jesusę mylono we wsi ze mną (siostra Fermina),
bo biedaczce nigdy nie urosły piersi, a golić się zaczęła wcześniej niż ja.
Umarła na suchoty, mając dwadzieścia dwa lata, w stanie nietkniętego dziewictwa
i skrycie zakochana w świętoszkowatym księdzu, który spotykając ją na ulicy,
nieodmiennie witał słowami: "Witaj, Ferminie, kawał chłopa zaczyna się z
ciebie robić'. (...) Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem. Jakby było
kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterię: to jego najczęstsze
wcielenia. Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka. Trzeba za nim ruszyć.
Mimo tych niewątpliwych walorów
literackich, książkę przemęczyłam. Zastanawiam się sama dlaczego. Fabuła jest
nieco rozwleczona, troszkę za bardzo, co sprawiało, że miałam ochotę zakończyć
jej czytanie. Ja bym ją trochę przyspieszyła (być może książka straciłaby
wówczas zupełnie na wartości, co jest wysoce prawdopodobne, niemniej jednak tak
bym zrobiła). Całość utrzymana jest w bardzo mrocznym i osaczającym klimacie
rodem z filmu Siedem. Jeśli ktoś lubi takie klimaty
(podkreślam klimaty, nie intrygę), to Cień wiatru na pewno mu
się spodoba. Dla mnie - zbyt przytłaczający. Nie podobało mi się, i to bardzo,
to, że wszystkie zdarzenia w książce, mocno zawikłane, wiodące bohaterów do
nieuchronnego i tragicznego końca, są tłumaczone przez jeden długi monolog i
jeden długi list. Jakby autorowi zabrakło pomysłu, jak wyjść z tych wszystkich
zaułków, w jakie poprowadził swych bohaterów.
Dla mnie to spore minusy, niemniej jednak
powieść napisana jest pięknym stylem, z dużą dozą humoru, która daje nam lekki
oddech wśród osaczających nas coraz bardziej cieni Barcelony, złych ludzi i
wracającej przeszłości. Czytelnika czeka również sporo ciekawych i
zaskakujących zwrotów akcji, co jest niewątpliwym plusem. Choć do książki
raczej nie wrócę, jednak mogę ją spokojnie polecić każdemu.