M.:
I wszyscy wiedzą, o co chodzi – o „Psa, który jeździł koleją” Romana
Pisarskiego. Gdyby Lampo był polskim Reksiem, to ta książka by nie powstała.
Nawet najmądrzejszy pies nie ogarnąłby ciągle zmieniającego się rozkładu jazdy
pociągów i immanentnych spóźnień. Cóż zrobić… Cytując klasyka – taki mamy
klimat w Polskich Kolejach Państwowych.
Po wielu, wielu latach (ilu dokładnie, to nawet najstarsi
górale nie pamiętają) ponownie sięgnęłam po tę książkę, a stało się za sprawą
moich młodszych znajomych. I znów się zachwyciłam! Lampo, pies wagabunda, to
główny bohater opowieści. Posiada przedziwną jak na psa pasję podróżowania
koleją (u Polaków ta pasja mogłaby by nazwana chorobą psychiczną;), którą jest
w stanie realizować dzięki intuicji wsiadania do odpowiednich pociągów. Jest to
historia jakiej nie powstydziłby się naczelny romantyk Goethe, bo główny
bohater charakteryzuje się na wskroś romantycznym wewnętrznym rozdarciem –
między potrzebą włóczenia się po Włoszech a miłością do właścicieli. Historia
krótka, ale pełna tajemnic - skąd Lampo
się wziął? Dlaczego tak podróżuje? Skąd wie, do jakiego pociągu wsiąść? Ta
niejasności to wspaniały pomysł, rozbudzający ciekawość i kreatywność dzieci,
poszukujących na nie odpowiedzi. A finał… Finał zapada w pamięć, obezwładnia
serce i wypełnia oczy łzami. Pamiętam, że gdy czytałam tę książkę jako dziecko,
płakałam z godzinę. I nawet teraz, na stare lata, oczy mnie zaszczypały, a z
piersi wydarło się pełne smutku westchnienie.
Takie książki czytajcie,
dziatki moje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz